Szkoła: balast dla różnorodności?

W czasach, gdy na amerykańskiej prerii kładziono kolej, aby połączyć oba wybrzeża, w ubogiej rodzinie w malutkim miasteczku w Stanach Zjednoczonych, niedaleko granicy z Kanadą, urodził się pewien chłopiec. Był to czas, gdy szkoła publiczna dla chłopców była już powszechnie dostępna, choć niektórzy rodzice woleli, aby ich dzieci pomagały w gospodarstwie, zamiast tracić czas na takie głupoty jak uczenie się czytania czy liczenia. Troje z jego sześciorga starszego rodzeństwa zmarło przedwcześnie i rodzice obawiali się, że chuderlawy chłopiec umrze także.

Zaczął chodzić do szkoły w wieku 8 lat, zapewne dlatego, że rok wcześniej chorował na szkarlatynę i podupadł na zdrowiu, więc nie można było wiele po nim oczekiwać. Uczył się słabo, bo tak bał się chłosty ze strony nauczyciela, że nie potrafił się skupić na poznawaniu liter i tabliczki mnożenia. Gdy usłyszał, jak nauczyciel go publicznie beszta, zdenerwował się, wybiegł z klasy i już nigdy nie wrócił. Ojciec posyłał go jeszcze do kilku innych szkół, ale w końcu dał za wygraną, uznając zapewne, że szkoła jest nie dla niego. Na szczęście chłopak nauczył się czytać na tyle, że zaczął wertować samodzielnie książki, które go interesowały.

Interesował się tym, czym naukowcy tamtych czasów – techniką, chemią, fizyką. Maszyny parowe i lokomotywy, które przerażały innych, dla niego były przedmiotem fascynacji. Gdy dostał w ręce książkę o eksperymentach chemicznych, zaczął wszystkie z nich po kolei wykonywać, niebezpiecznie zmieniając procedury. Dla przykładu – nakłonił kolegę do połknięcia dużej ilości proszku musującego, licząc, że powstanie w jego żołądku gaz, który go uniesie jak balon. Chciał też wytworzyć ładunek elektryczny poprzez pocieranie o siebie dwóch kotów z podłączanymi do ich ogonów kablami. Skończyło się podrapaniami kocimi pazurami. Jego eksperymenty zniszczyły meble w pokoju i od tego momentu musiał przenieść się do piwnicy, podczas gdy rodzice zamartwiali się kiedy ich dom wyleci w powietrze. Z ostatniej szkoły został wyrzucony, gdyż, jak ujęli to nauczyciele – zadawał za dużo pytań i odmawiał odrabiania prac domowych, które sam uważał za nudne.

Nie jest to historia Tomka Sawyera, który szkoły nienawidził, ale jakoś sobie dawał radę, ani tym bardziej „idioty” (kiedyś było to medyczne sformułowanie osoby wolno się uczącej), który nie nadąża. Ten młody chłopak, to nie kto inny, jak Thomas Edison. Nie wrócił on już do szkoły. Na szczęście dla siebie stał się ekspertem od telegrafu, który podłączył na stacji kolejowej i złapał bakcyla do zarabiania pieniędzy, przez co wspomagał rodzinę finansowo. Stopniowo jego eksperymenty połączone ze zmysłem przedsiębiorcy rozpędzały jego karierę, tak że stał się nie tylko jednym z największych wynalazców wszech czasów, to jeszcze dorobił się niezłej sumki.

I choć jednostkowego przykładu urodzonego geniusza, który przeszedł drogę od pucybuta do milionera, nie można uogólniać, to wyraźnie widać, że szkoła dla niego była raczej balastem niż pomocą, a jego talenty mogły się rozwinąć głównie dzięki tolerancji rodziców, którzy nie starali się wcisnąć go w konkretne ramy pewnych ról społecznych.

Wyobrażam sobie, że dzisiejsza szkoła również byłaby dla Edisona balastem, bo szkoła nie lubi tych, którzy odstają. Jednak takie właśnie jest społeczeństwo – jej siłą jest odstawanie. Bez zwariowanych artystów, pragmatycznych do bólu polityków, trzeźwych technokratów i kreatywnych naukowców, wciąż żylibyśmy w epoce kamienia łupanego. Różnorodność stała się naszą siłą, a społeczeństwa które na nią pozwalają i z niej korzystają rozwijają się najszybciej.

Daleki jestem od piętnowania szkoły publicznej. Dziś dzieje się w niej mnóstwo cennych rozwojowo dla dzieci aktywności. Większość z nich dzieje się przy okazji – myślę tu o socjalizacji czy zabawie. Boleśnie to widać w czasie epidemii COVID, bo dzieci szybko tracą sprawność fizyczną i cierpią na zaburzenia depresyjne związane z brakiem kontaktu bezpośredniego z rówieśnikami.

Jednak dla osób które silniej odstają – szczególnie tych mających specyficzne pasje, które potrafią rozwijać samodzielnie, szkoła jest balastem. A nie musi tak być.

Zamieszczony wyżej fragment z książki „Szkoła od Nowa: czy nauka o rozwoju człowieka pozwoli nam stworzyć lepszą edukację?”, jest wstępem do rozdziału opisującego naturę różnorodności gatunku homo sapiens, która jest źródłem różnorodności osobowości.

Książka dostępna jest w crowdfundingu na: https://wspieram.to/szkolaodnowa