Wiemy, że założeniem szkoły publicznej w XIX wieku było stworzenie posłusznych obywateli, chrześcijańskich wiernych, pracowników fabryk i żołnierzy. Wiemy, że szkoła temu zadaniu sprostała dość dobrze, stając u podstaw państwa narodowego. A jakie zadania powinna realizować współczesna szkoła?

Czy szkoła ma za zadanie tworzyć posłusznego obywatela, jak kiedyś? A może ma wspierać krytycznego obserwatora? Czy ma promować miłość do narodu, czy może przywiązanie do ludzkości? Czy ma uczyć wartości moralnych, czy raczej indywidualnej etyki? Czy ma promować Naukę, czy raczej „naukę kościoła”? Czy stawiać na wiedzę, czy na relacje? W końcu – czy ma wszystkich traktować tak samo, czy raczej każdego indywidualnie?

Wydawać by się mogło, że wszystkie te pytania mają charakter raczej filozoficzny niż naukowy. Rzeczywiście, na początku musimy zdefiniować sobie ideę szkoły, co będzie zadaniem bardzo mocno związanym z przekonaniami wynikającymi z dominującej aktualnie w kulturze narracji. Jednak w każdym następnym kroku będziemy mogli z wykorzystaniem nauki sprawdzać, czy zbliżamy się do naszej idei szkoły, czy się od niej oddalamy.

Twórcy szkoły XIX-wiecznej zrobili to sprawnie. Określili, jakie zadanie szkoła ma spełniać, i stworzyli zespół metod, które to zapewniły. Dziś, korzystając z ich sposobu, dojdziemy zapewne do zupełnie innych rozwiązań, bo cel też się zmienił.

Co zatem ma być celem szkoły? Jeśli zapytamy rodziców: „Czego chcecie dla swoich dzieci?”, odpowiedzią będzie najczęściej sukces i szczęście. W deklaracjach zwykle pierwsze jest szczęście, w praktyce działań zwykle z przodu pojawia się sukces. Wiem, oba te pojęcia niekoniecznie się wykluczają. Zwykle jednak – tak, ponieważ sukces jest definiowany jako zewnętrzna ocena tego, co osiągnąłeś, a nie, jakim człowiekiem się stałeś.

Jeśli celem jest szczęście, to niekoniecznie powinniśmy dążyć do sukcesu. Według specjalistów z TINYpulse (firmy konsultingowej pomagającej przedsiębiorstwom zwiększać zaangażowanie pracowników) branżą, w której w USA pracownicy są najbardziej szczęśliwi, jest budownictwo. Tłumaczono to w ten sposób: budowanie jest połączeniem pracy fizycznej i umysłowej – na podstawie abstrakcyjnych projektów pracownik budowy tworzy rzeczywistą konstrukcję. Jednocześnie intensywnie pobudza dopaminowy układ pragnienia i kontroli, a także satysfakcję przestrzeni tu i teraz (związane na przykład z serotoniną), wynikającą z obserwowanego efektu działań. Budowlańcy często pracują w zespołach, które wzajemnie się wspierają, i wzmacniają więzi również po pracy. To wszystko, wraz z rosnącymi wynagrodzeniami, sprawia, że czują się dobrze w swojej pracy – czują się doceniani i mają poczucie, że to, co robią, ma sens1.

Odwrotnie – jeśli celem jest sukces, to niekoniecznie osiągniemy szczęście. Znamy to ze swoich życiorysów albo obserwujemy wśród przyjaciół lub rodziny. Młody chłopak, nie wiedząc, co ma w życiu robić, zapisuje się po namowach rodziny na prestiżowe studia biznesowe. Jest ambitny – uczy się dobrze, na drugim roku ma już staż w korporacji. Gdy zdaje magisterkę, przeskakuje na pełen etat do firmy, w której na dzień dobry zarabia więcej niż nauczyciel z dwudziestoletnim stażem pracy. Wkrótce przychodzi rodzina, dom, wypasione auto, wakacje na Krecie czy Jamajce, prywatna szkoła dla dzieci, zakupy w drogich sklepach, ferie na nartach w Dolomitach. Naprawdę wszystko OK. W natłoku obowiązków nie myśli o sobie, ignoruje swoje głębokie potrzeby, ślizgając się po powierzchni pracy, zakupów, domowych obowiązków i płytkich rozrywek. I nagle, gdy dzieci powoli stają się dorosłe, a on przestaje czuć się nieśmiertelny, zdarza się coś, co wywraca życie do góry nogami. Mogą to być pierwsze wakacje bez dzieci, 40. urodziny, może przerwa w pracy i konieczność zostania w domu przez cały boży dzień. Ten człowiek orientuje się, że choć ma wszystko, czego chciał, to niczego wartościowego w życiu nie zrobił. Ta pustka wewnętrzna czasem skutkuje próbą powrotu do ekscytującej młodości i niemłody już mężczyzna bierze swój hajs i inwestuje w harleya czy skoki spadochronowe. Czasem pustka ta pcha do przewartościowania życia, rzucenia pracy i założenia własnego biznesu w dziedzinie, która zawsze wydawała mu się ważna. W połowie swojego życia chłopiec zaczyna poszukiwać szczęścia.

Bycie szczęśliwym i osiąganie sukcesu jest możliwe, ale w zachodnim społeczeństwie nie jest to prostym zadaniem. Sukces często jest utożsamiany z osiągnięciem perfekcji i uznania społecznego. Wielu jest autorów, w tym bardzo przeze mnie szanowany Ken Robinson2, którzy stosując humanistyczną narrację dzisiejszych czasów, twierdzą, że każdy z nas ma w sobie jakiś talent, że wszyscy jesteśmy równie zdolni i musimy jedynie odnaleźć naszą pasję i wejść w nią pełnią serca. Wtedy poczujemy się szczęśliwi, a świat nas pokocha. Ja uważam, że takie twierdzenia nie tylko są nieprawdziwe, ale mogą prowadzić do frustracji i poczucia niespełnienia. Uczymy się żyć życiem celebrytów – piłkarzy, piosenkarek, aktorów, przywódców i youtuberów. Marzymy
o zostaniu jednym z nich, ufamy im, wierzymy, stanowią oni wzorzec do naśladowania. Ale na świeczniku może być tylko jeden, jaka jest szansa, że to będzie któryś z nas? Nie, nie ma nic złego w dążeniu do perfekcji, ale nie oszukujmy się, że staniemy się najlepsi, jeśli najlepszych definiuje społeczny aplauz. Nie pytajmy, jak wdrapać się na szczyt, ale raczej, jak żyć u jego podnóża i cieszyć się widokiem. Bo nie osiągniemy szczęścia, jeśli będziemy je definiować jako osiągnięcie szczytu społecznego zainteresowania.

Czym jest zatem szczęście? I czy możemy od szkoły oczekiwać, aby przede wszystkim wspierała rozwój dziecka ku szczęściu? Wydaje się to niekonkretne, ulotne, idealistyczne. Wolimy, aby szkoła uczyła konkretów – angielskiego, matematyki, asertywności czy krytycznego myślenia. Tymczasem szczęście ma swoje konkretne odpowiedniki, które znajdują odbicie w neurochemii mózgu. Poczucie szczęścia wynika z zaspokojenia różnorodnych potrzeb – ruchu, zabawy, bezpieczeństwa fizycznego i psychicznego, poczucia wspólnoty, bycia potrzebnym i akceptowanym, realizacji pragnień, stawiania sobie wyzwań i realizacji ich, radzenia sobie z porażkami, poczucia wzrostu, poczucia sensu, poczucia spełnienia, tworzenia, poczucia wolności, poczucia własnej wartości. To są już konkretne, mierzalne zmienne, które objawiają się aktywacją poszczególnych struktur nerwowych, wzmacnianych wydzielaniem dopaminy, acetylocholiny czy serotoniny. Możemy je badać, możemy też tworzyć środowisko, w którym będą wzmacniane, a w ten sposób będziemy wspierać rozwój dziecka ku szczęściu.

Choć dążenie do szczęścia jest w mojej ocenie znacznie lepszym celem ludzkiej egzystencji niż bogacenie się, osiąganie sukcesu czy mierzalnych osiągnięć, to nie powinniśmy się łudzić – szczęście rozumiane jako stałe dobre samopoczucie nie jest osiągalne. Andres Hansen w książce Wyloguj swój mózg (2020) pyta: „– dlaczego czujemy się źle, chociaż jest nam tak dobrze – dlaczego – choć mamy dach nad głową, pełne brzuchy i nie musimy się każdej nocy bać o swoje życie – nie czujemy wszechogarniającego, niekończącego się szczęścia? Odpowiedź na to pytanie brzmi: natura nigdy nie widziała większego sensu w obdarzaniu człowieka poczuciem długotrwałego szczęścia”. Ewolucja obdarzyła nas emocjami (zarówno tymi trudnymi, jak i przyjemnymi), aby zwiększyć nasze szanse przetrwania. Ciekawość sprawia, że podejmujemy wyzwania, za co nagrodą może być pokarm (a więc i endorfiny). Lęk społeczny powstrzymuje nas przed zachowaniami aspołecznymi, obniżone samopoczucie sprawia, że izolujemy się i odpoczywamy, stres ratuje nam życie gdy stajemy w obliczu zagrożenia. Genetycznie wciąż jesteśmy zwierzętami z sawanny, dlatego będziemy przeżywać okresy przygnębienia, rozdrażnienia, złości czy apatii. Niekoniecznie muszą one świadczyć o słabej kondycji naszego zdrowia psychicznego. Są raczej powszechnym zjawiskiem wynikającym z naszej konstrukcji genetycznej. Co ciekawe, działając tak, aby budować poczucie sensu, własnej wartości i bezpieczeństwa, nie sprawiamy, że dziecko będzie miało większe problemy z osiągnięciem sukcesu. Przeciwnie, dziecko, które uczy się odkrywać swoje zainteresowania i konstruktywnie żyć we wspólnocie, będzie bardziej świadome tego, co je kręci, i wcześniej wkroczy na drogę ku mistrzostwu, specjalizacji, życiu rodzinnemu czy wspieraniu innych. Tyle tylko, że droga ta może różnić się od scenariusza obranego przez rodziców.

Biorąc to wszystko pod uwagę (oraz cały poprzedni rozdział), uważam, że szkoła ma do odegrania ważną rolę w drodze ku szczęściu.

Celem współczesnej szkoły powinno być wsparcie dzieci w rozwoju na wielu płaszczyznach (społecznej, emocjonalnej, poznawczej, fizycznej) przy uwzględnieniu ich indywidualnych potrzeb i predyspozycji członków społeczności.

Tak sformułowany cel pozwala na rozłożenie go na czynniki pierwsze. Słowo „wsparcie” należy tu rozumieć w ten sposób, że zadaniem szkoły nie jest przeprowadzenie dziecka przez pewien proces ani nauczenie go pewnych arbitralnie narzuconych kompetencji. Jest to raczej tworzenie możliwości, z których dziecko może, ale nie musi skorzystać. Dwie główne płaszczyzny wsparcia (społeczno-emocjonalna i poznawcza) są szerzej opisane w tej części książki, w rozdziałach „Społeczność” i „Rozwój poznawczy”, natomiast kwestia uwzględnienia indywidualnych potrzeb znajduje swoje uzasadnienie w różnych częściach całej książki, choćby w rozdziale „Różnorodność!” (w części II).

Komentarza wymaga ostatnia część naszego zdefiniowanego celu, a mianowicie „członków społeczności”. Uważam, że szkoła nie powinna koncentrować się wyłącznie na dziecku. Komfort pracy, potrzeby i predyspozycje nauczyciela, opiekuna, pedagoga, dyrektora, ale też rodziców są równie ważne. Bez zmotywowanego nauczyciela, który dostaje pozytywne wsparcie od rodziców i dyrekcji, dzieci nie będą czuły się bezpiecznie. Wszyscy członkowie społeczności są ze sobą powiązani i szacunek, który sobie okazują (lub którego brakuje), wpływa na ich funkcjonowanie.

W tym kontekście niezwykle istotne jest przypomnienie, że człowiek to gatunek hiperspołeczny. W naszej naturze leży to, że bez kontaktów z innymi „usychamy”. Kontekst społeczny powinien być ciągle obecny w edukacji – zarówno w poruszanych tematach, jak i wykorzystywanych metodach. Bez ćwiczenia bycia w społeczności osiągnięcie szczęścia jest niemal niemożliwe.

Chcę zaznaczyć, że na samym początku rozważań, które są przedmiotem tej części książki, a w które włączam naukę, znajduje się założenie w dużej mierze filozoficzne (dążenie do szczęścia). Dlaczego zadaniem szkoły miałoby być wspieranie dziecka w drodze ku szczęściu? Takie stanowisko można tylko częściowo uzasadnić naukowo. Do jego pełniejszego umotywowania potrzeba sięgnąć po nauki humanistyczne i filozofię. Wiemy, że społeczeństwa szczęśliwsze są bardziej pokojowe i egalitarne, a jednostki szczęśliwsze są bardziej kreatywne. Tworzą też głębsze i lepsze relacje z najbliższymi. Jednak czy otwartość, kreatywność, dobre relacje z najbliższymi stanowią wyższe wartości niż duma narodowa, przywiązanie do zasad czy posłuszeństwo, czyli cechy promowane w dotychczasowym modelu edukacyjnym? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Lub raczej – każdy z nas, w zależności od swoich przekonań, udzieli innej.

Być może niektórzy z was woleliby, żeby szkoła nie koncentrowała się na wspieraniu rozwoju społecznego i emocjonalnego. Być może wolelibyście, żeby szkoła podążała za rynkiem pracy, przygotowując dzieci do „zawodów przyszłości”, albo żeby wspierała rodziców w realizacji ich wizji ścieżki edukacyjnej, bez względu na naturalne zdolności dzieci. Takie podejście też ma uzasadnienie. Zapewne dzieci kończące szkoły przygotowujące do zawodów przyszłości lub skupiające się na zadowoleniu rodziców, będą zamożniejsze jako dorośli, bo podejmą pracę w zawodach lepiej płatnych. Być może będą bardziej użyteczne społecznie i obywatelsko. Może się zdarzyć, że nigdy nie odnajdą swojej zdolności i pasji, a przestrzeń zawodową będą traktowały jak przykrą konieczność, ale nie jest to oczywiste. Jakie są nasze priorytety? Odpowiednia refleksja nad misją szkoły przyszłości wydaje się niezbędna. Moja propozycja została przedstawiona powyżej. Na jej podstawie powstał cały rozdział, który macie przed sobą. Dlatego jeśli nie zgadzacie się z nią i macie wrażenie, że was nie przekonam, to poproście o zwrot pieniędzy. No dobra, żartuję, dajcie się namówić na dalszą lekturę. Może zmienicie zdanie. A jeśli nie, to jestem pewien, że przekonam was choć o tym, że edukacja i szczęście nie muszą się wykluczać.

1 Lieberman D., Long E., 2019, Mózg chce więcej. Dopamina,Wydawnictwo JK, Łódź, s. 317.

2 Robinson K., 2012, Uchwycić Żywioł,Wydawnictwo Element, Gliwice.